Nazwa leprozorium budzi niewątpliwie nieprzyjemne skojarzenia. Przenosi nas w wyobraźni w czasy średniowiecza, kiedy to trąd uchodził za jedną z najniebezpieczniejszych i budzących największą odrazę chorób, a leprozoria, czyli przytułki dla cierpiących na trąd powstawały na terenie całej Europy.

Malarstwo Bartłomieja Radosza nie ma jednak na celu dokumentowania symptomów tej wyniszczającej choroby. Leprozorium Radosza to miejsce dla wykluczonych, odbiegających od normy, chorych, może po prostu brzydkich, pomijanych we współczesnej kulturze wizualnej. Kulturze celebrującej kult młodości i urody, decydującej o statusie społecznym i sukcesie życiowym. Radosz solidaryzuje się więc z tymi, których wstydliwa nieobecność jest tak wymowna, w dużym stopniu zainspirowany własnym doświadczeniem życiowym. Nieuleczalna choroba dermatologiczna, na którą cierpi, zaważyła na wyborze i sposobie ujęcia tematu, który podejmuje w swoim malarstwie. Zależy mu jednak, by jego obrazy nie były „odczytywane” jedynie w kontekście autobiograficznym. Pomaga mu w tym dialog, jaki podejmuje z historią sztuki, na wielu poziomach, zwłaszcza ikonograficznym i warsztatowym. Przedstawienie postaci człowieka, ujętego w popiersiu, półpostaci, stojącego lub siedzącego, en face, z profilu, w ¾, w ubraniu lub półnagiego, kadrowanego z bliska lub z oddali, fascynowało wielu malarzy. Technika olejna, jaką się posługuje, podobrazie: najczęściej płótno, niekiedy płyta pilśniowa, sposób malowania: farba nakładana gęsto, rzadziej laserunkowo, czasami spływająca smugami po płótnie, które pozostawia nietknięte, choć zdarza mu się je podpalać, czy zachlapać pozornie niedbale kapiącą farbą, zbieżne są z poszukiwaniami obecnymi w praktykach artystycznych licznych twórców. Chciałbym malować tak, jakbym nie znał żadnych obrazów ani reprodukcji. Ale to niemożliwe – mógłby zapewne Radosz powtórzyć za Janem Tarasinem. Choć więc zdarza mu się inspirować twórczością dawnych i współczesnych malarzy, czyni to jednak mądrze i świadomie. Maluje w oparciu o fotografie, lecz starannie unika realizmu fotograficznego. Jego modelami są zazwyczaj ludzie poranieni, cierpiący, o ciałach i twarzach zdeformowanych, czasami w sposób budzący wstręt i grozę. Dokłada jednak starań, aby nie poddać się dwuznacznemu urokowi ciał dotkniętych chorobą, próbując zajrzeć głębiej, pod cielesną powłokę, skrywającą lęki, obsesje i prawdziwe dramaty. Niekiedy sięga po sprawdzony w malarstwie motyw „obrazu w obrazie”, pozwalający mu na zdobycie koniecznego dystansu do własnych działań. W twórczości  Bartłomieja Radosza wyczuwalna jest bowiem pewna ambiwalencja. Z jednej strony wydaje się on podzielać przekonanie Louise Bourgeois, że całe dzieło artysty polega na tworzeniu autoportretu, z drugiej, uparcie dąży do uniwersalizacji tematu, ukrycia siebie.

Przyglądając się jego pracom, nie sposób pozbyć się przekonania, że brzydota naprawdę przyciąga, budzi niepokój, nie pozwala przejść obojętnie, i chyba miał rację Stanisław Grochowiak, który pisał: Wolę brzydotę / Jest bliżej krwiobiegu / Słów gdy prześwietlać Je i udręczać / Ona ukleja najbogatsze formy / Ratuje kopciem / Ściany kostnicowe / W zziębłość posągów / Wkłada zapach mysi / Są bo na świecie ludzie tak wymyci / Że gdy przechodzą / Nawet pies nie warknie / Choć ani święci / Ani są też cisi (Czyści, 1959).

Agnieszka Jankowska-Marzec

Strona główna » Archiwum » Wystawy » 2015 » Bartłomiej Radosz, „Leprozorium”, 6.02.2015