Film z wernisażu wystawy

LUKSOR, Olgierd Chmielewski

„Jest dziwne piękno w przemijaniu, nie doświadczycie tego nigdzie bardziej niż w Luksorze” – głosi slogan na ulotce turystycznej.

PODROŻ

Był zmierzch epoki Mubaraka. Po wielogodzinnej podróży zatłoczonym pociągiem dotarliśmy w końcu do Luksoru. Współczesna, gęsta zabudowa miasta oglądana z góry wydaje się być podobna do kolonii skorupiaków, które zadomowiły się na przybrzeżnym głazie. Wspominam teraz – że, podobnie jak w Krakowie – są tu dorożki, panuje turystyczny tłok i zgiełk. Ulice pełne są rozkrzyczanych sprzedawców i nieustannej krzątaniny codzienności. Siedzący na ulicy mężczyźni palą sziszę. Kierowcy – w dużej mierze wiekowych aut i motocykli – w typowo wschodnim stylu nie respektują zasad ruchu drogowego. Tylko majestatyczny, potężny Nil powoli toczy swe wody, będąc niemym świadkiem zmieniających się czasów. Jeśli przekroczymy rzekę i udamy się do nieodległych dolin, a w nich kryjąc się przed palącymi promieniami słońca, zejdziemy pochyłą rampą jeszcze kilka metrów w dół, wreszcie doświadczymy ciszy i odkryjemy, że gwiazdy namalowane na niskich, skalnych sklepieniach wciąż mają blask, choć upłynęły tysiące lat. Motyw podróży wydał mi się ważny w odczytaniu obrazów Olgi. Nie tyle może podróży do samego Luksoru, ale tej o wiele dalszej, której początek tak silnie przeczuwamy, stojąc przed pylonami świątyni w Karnaku lub odwiedzając komorę któregoś z grobowców w Dolinie Królów. O tej wyprawie mówili Egipcjanie: „udać się na zachód”. Tam rozciągała się nieprzebyta Pustynia Zachodnia, nazwana później Libijską. Bezkresne pustkowie, gdzie brak było jakichkolwiek osad ludzkich. Terra incognita. “Odejść na zachód” znaczyło dla nich po prostu umrzeć.

CZERŃ I CISZA

Będąc o krok przed ciemnością wyczuwamy silne napięcie, wręcz niepokój, właśnie w ten sposób działają obrazy Olgi. Stoimy jakby na progu, wpatrujemy się w nieprzeniknioną zasłonę i pomimo, iż nic nam się nie jawi, trudno od niej oderwać wzrok. Chiński poeta Jidi Majio skupiając się na działaniu czerni w suprematystycznym „Czarnym kwadracie na białym tle” Malewicza, trafnie opisuje tę sytuację graniczną:
Zasłona firmamentu niezauważalna,
Za rekwizytami scenicznymi,
Tylko jedno wyjście,
Absolut stłumiony w formie,
nie czyniący postępu,
bez odwrotu,
Nie przewidujący kierunku wiatru
Gdzie czas spływa ku nieskończoności,
Przechodząc pusta wrota zera,
Nie podążający ku życiu lub śmierci,
Tylko ku jednostronnej niewiadomej
[…]
Ciężar uformowany przez światło,
Niezbadana nicość, docierająca do istoty.
Siłą czerni jest bezmiar, jej głębia. I cisza, którą emanuje. Starożytną nazwą Egiptu nie bez powodu jest „Kemet” – Czarna kraina. Jakże różne może być znaczenie tego koloru, któremu czasem odbiera się prawo do istnienia nazywając go pustką. W Egipcie symbolizował zarówno mroczny, niezbadany, świat podziemny. Był kolorem Ozyrysa, zmartwychwstałego boga zmarłych, ale również za sprawą ciemnego, żyznego nilowego mułu oznaczał płodność i nowe życie. „W tamtych czasach wierzono w uzupełniające się paradoksy. Dlatego imię boga stwórcy – Atuma – można przetłumaczyć zarówno jako „wszystko” i „nic”, „wszechświat” i „nicość, inercję sprzed stworzenia”, „kompletny” i „(jeszcze) nieistniejący”. Zauważa w swoim tekście – Egiptolog Joanna Popielska- Grzybowska.

BARKA

Jest taki etap egipskiego rytuału pogrzebowego, kiedy to pogrzebowa barka ciągnięta jest na drewnianych płozach nieustannie polewanych mlekiem. Dociera w końcu do wykutej w skalnej ścianie komory grobowej. Tuż obok piramid w Gizie odnaleziono kompletny, wykonany z cedrowego drewna 26-metrowej długości kadłub barki Knufu. Myśląc o tym, powracam pamięcią do serii wcześniejszych obrazów Olgi, które widziałem w Otwartej Pracowni w 2015 roku. Przedstawione na nich rybackie łodzie wydały mi się wtedy zbyt ciężkie, by unosić się na wodzie. Pomyślałem że ich ciemne burty zbudowano chyba ze skamieniałych pni drzew, z „czarnego dębu”, o którym opowiadał mi kiedyś mój ojciec. Te masywne formy prowokowały pytanie o cel ich istnienia. Myślę teraz, że jest nim podróż poza kres, w której nie dostrzegamy żadnych konturów drugiego brzegu. Staramy się, każdy na swój sposób, przygotować odpowiednio dzielny okręt, który podoła wyzwaniu. Kreślimy również szczegółowe mapy przyszłej podróży. Więc dokąd popłynęli? Czy jest tam gdzieś jakiś drugi brzeg? A może kadłuby ich statków, znieruchomiały na pustyni jak te, które osiadły na płaszczyźnie dna wyschniętego jeziora Aralskiego, nie osiągając celu swej podróży? Zamarły w bezruchu i wyłaniają się z piasków jak grobowce faraonów.
– O zobacz właśnie płyną – mówię do Olgi.
Jesteśmy w pracowni na ul. Królewskiej. Tuż obok, stoją oparte o ściany obrazy z cyklu Luksor. Rozmawiamy, oglądając filmową relację z przeniesienia zbiorów Muzeum Starożytnego w Kairze do jego nowej siedziby. Przypomina to otwarcie Olimpiady. Masowe widowisko pełne świateł i statystów. Na samobieżnych platformach przewożone są ulicami Kairu mumie dawnych władców starożytnego Egiptu. Szalony miks. Jakieś zderzenie cywilizacyjne. Odczuwamy estetyczny wstrząs. Widzimy oczywiście cel polityczny, jakim jest odwołanie się do potęgi dawnego państwa, ale też szacunek wśród zgromadzonych na trasie przejazdu mieszkańców prawie 20-milionowego miasta. Lecz czy w zdumienie nie wpędza nas również historia podróży serca Chopina? Wyjęte z ciała, zatopione w słoju z koniakiem, ukryte w fałdach sukni jego siostry odbyło swą ostatnią (?) podróż z Paryża do Warszawy, by zostać zamurowane w kościele Świętego Krzyża. Czyż nie jest to podróż w egipskim stylu?

KOKON

Dawni Egipcjanie nazywali zakład pogrzebowy „pięknym domem”. Dokonywano tam skomplikowanych czynności przygotowania ciała zmarłego do pogrzebu. Przygotowanie mumii trzeciej kategorii w starożytnym Egipcie to tylko lewatywa i wypełnienie wnętrzności chrzanem. Jakość usługi zawsze zależna jest od ceny. Ciało starannie zawinięte w płótno ukryte pod kolejnymi warstwami sarkofagu przywodzi na myśl kokon owada, z którego ma się wydostać nowa forma życia.

BRAMY

Była pełnia lata. Na placyku przed prosektorium, stało dwóch pracowników oddziału patomorfologii. Grzali się na słońcu i palili papierosy. Brama kaplicy, która wyglądała jak garaż, była uchylona. W głębi na prostym pudle katafalku stała trumna. Podszedłem do nich i powiedziałem, że przyszedłem zidentyfikować zwłoki. Odkryli wieko trumny i wyszli na zewnątrz. W tym leżącym ciele w trumnie długo nie mogłem rozpoznać mojego ojca. To, na co patrzyłem, zdawało się być jedynie pustym futerałem. Jego zwyczajnie tam nie było. Bez względu z jakiego portu wypływamy, bez względu na to, w jakiej epoce ma to miejsce, to jest ta sama podróż. Wracam do obrazów. Wpatruję się w czarny prostokąt wrót umieszczony pomiędzy jasnymi pylonami budowli. Obraz mógłby przedstawiać jedną z wielu bram, którą musi przejść dusza na trasie swej wędrówki przez Dat, aby osiągnąć szczęśliwą wieczność. Każda z bram posiada swoje imię wymienione w Księdze Umarłych. Może imię tej z obrazu brzmi właśnie:
„Ta, która wyróżnia prawdę, wyzuta jest ze wszystkiego, co złe, ta, która niszczy wrogów Tego o Zmęczonym Sercu. (usprawiedliwionej duszy wędrującej przez zaświaty)
imię wrót IV
rozdział 146, „Księgą Umarłych kapłana Ani”