Do pobrania: plakat

Zbiór prac Sławomira Tomana, swoista kolekcja, przedstawiona w galerii Otwarta Pracownia, jest niejednoznacznym, przekornym dyskursem z widzem, podobnie jak hasło przewodnie wystawy- „Je t’aime… moi non plus” (Kocham cię… ja również nie). Tytuł oraz przedstawione prace to wciągający oglądającego labirynt skojarzeń, swoista układanka pełna niespodzianek; układanka, która dla nikogo z nas nie będzie tym samym zbiorem znaczeń i odczuć. Każdy z nas, patrząc na ową „kolekcję”, odszukuje coś dla siebie; sam, krok po kroku, odczytuje ów cykl. Jeżeli tytuł wystawy jest dwuznaczną grą słowną, to obrazy są jej wizualnym odpowiednikiem. Nie wysilajmy się tworząc jakiś, dający odpowiedz na wszystko klucz, według którego rozwiążemy tą układankę. Nie pomorze tu ani przewodnik, ani interpretacja krytyka sztuki. Każdy z nas może zdać się jedynie na własną intuicję, wręcz puścić niekiedy wodze fantazji. To jest sposób na rozwiązanie tej gry, a rozwiązań będzie tyle, ilu jest oglądających. Każdy z nas zwróci uwagę na coś innego, każdego zainteresuje inny szczegół , odmienny wątek.

W kolekcji Tomana znajdziemy rozmaite odcienie pojęcia zawartego w tytule wystawy, niekiedy trudne od zinterpretowania, a niekiedy przechodzące w ironie lub żart. Obok kojarzącej się z miłością, a także z czystością, róży lub obok „Heaven (niebo)”- obrazu ukazującego neon z owym napisem, sugerującym coś przyjemnego, uduchowionego, wynoszącego nas ponad to co rzeczywiste, obecne są tabletki Viagry, czy poduszka, wyraźnie sugerująca, iż chwile przedtem właśnie na niej owe uczucie lub rządza, zostało skonsumowane. Nic nie jest jednoznaczne, nie poddaje się jednej, jedynej interpretacji. Róża, taka niewinna, delikatna, kojarząca się wielu z romantyczną miłością, jest także atrybutem nierządnicy. Niebo, ów neonowy napis, z łatwością może stać się znakiem rozpoznawczym niejednego domu uciech.

Płótno z napisem LOVE, ukazujące plastikową zbitkę liter w typowym, czerwonym, kolorze, także jest dwuznaczną grą. Angielski słowo, wyrażające piękne uczucie, stało się z czasem banalnym produktem, obecnym wszędzie, od wielkich plakatów po nadruki na koszulkach czy naklejki. Stało się doskonałym sposobem na wzbogacenie się. Zapomnieliśmy przez to, co ono oznacza, jaka wielka siła kryje się za tym krótkim wyrazem. Co ciekawe, płótno to znalazło się między dwoma, z fotograficzną precyzją, wykonanymi portretami. Jeden z nich przedstawiam Benedykta XVI, a drugi to podobizna Serge’a Gainsbourga. Co za zestawienie! Dwie interesujące postacie i zbanalizowany napis LOVE. Dwie postacie, dwa spojrzenia na owe pojęcie. Orędownik uduchowionego uczucia, powstającego z boskiego namaszczenia między kochającą się parą (obowiązkowo i wyłącznie kobiety i mężczyzny), pojawił się obok piewcy rewolucji seksualnej wolności lat 60 tych XX wieku. Twarde, niezłomne stanowisko oraz pojęcie swobody i wolności. Dwa spojrzenia na uczucie, jak dwie drogi. Sami decydujemy, którą pójść, ale w ostatecznym rozrachunku i tak najważniejsze okazuje się owo uczucie.

Jak wspomniałem już na początku, nie istnieje klucz, jedna wykładnia, pozwalająca wytłumaczyć tą układankę, jaką jest wystawa prac Sławomira Tomana. Tą układankę musi rozwiązać każdy z nas osobiście, bo każdy z nas czuje inaczej. Każdy znajdzie tu inny punkt kluczowy, odmienne będą interpretacje. To właśnie jest ogromną wartością tej wystawy.

Michał Hankus

Kolekcja miłosna Sławomira Tomana, który „Kocha cię… i też nie”

To jest wejście na pchli targ. Żadnych opłat. Wstęp wolny. Niedbały tłum. Lisi, figlarny. Po co wchodzić? Co się tutaj spodziewasz zobaczyć? Ja widzę. Sprawdzam, co istnieje w świecie. Co zostało. Co odrzucono. Co już nie jest w cenie. Co trzeba było poświecić. Co, czyimś zdaniem, może kogoś zainteresować.  Ale to rupiecie. To tutaj, już zostało przebrane. Chociaż tam może być też coś wartościowego. Właściwie nie wartościowego. Ale coś, co ja chciałabym mieć. Co chciałabym ocalić. Coś, co do mnie przemawia. Do moich tęsknot. Przemawia do, przemawia o. Ach…

Susan Sontag1

Przez całe życie zbieramy. Gromadzimy zdjęcia, osoby, marzenia, przeczytane książki, wysłuchaną muzykę, przedmioty. Tworzymy z nich liczne kolekcje. Budowane pieczołowicie, latami. Gromadzone z bardzo różnych powodów. Czasami kompletujemy nasze zbiory z chęcią stworzenia doskonałej całości. Zbieramy wszystko, między innymi gromadzimy również obrazy. Kolekcję są różnorodne, od ukrytych skarbów po profesjonalne, skatalogowane zbiory. Zawsze ważna jest osoba kolekcjonera, to on/ona „narzuca swoje upodobania, preferencje, punkt widzenia, sympatie i antypatie, wiedzę i emocje(…), czyni kolekcję „osobową”, bo przecież życiem kolekcji jest pasja kolekcjonera: kolekcję trzeba wymyślić, powołać do życia, uzupełniać, pielęgnować”2.

Kolekcję należy również prezentować innym. Wtedy przybiera ona różne formy, może na przykład stać się wystawą, szczególnie gdy kolekcjonerem jest artysta.

Sławomir Toman od wielu lat maluje obrazy, grupuje je w cykle, tworzy z nich zbiory, gromadzi na wystawach. Często skupia się wokół jednego tematu, czasami połączenia są bardzo silne i trwałe, jednak czasami więzi pomiędzy poszczególnymi płótnami są prawie niezauważalne, a może nawet ich tam nie ma..

Najnowsza wystawa-kolekcja Tomana nosi tajemniczy, chociaż dobrze znany, tytuł Je t’aime… moi non plus. Tajemnicze słowa, autorstwa Serge’a Gainsbourga zapowiadają erotyczną grę, o jakiej opowiada piosenka, związana z rewolucją seksualną w latach sześćdziesiątych. Fraza, którą możemy przetłumaczyć „Kocham cię… ja również nie”, zawiera w sobie niezrozumiałe zaprzeczenie, a jako tytuł zbioru obrazów zyskuje dodatkową wieloznaczność. Jednak wydaje się, że artysta ufa odbiorcy. Ma świadomość, że publiczność podąża własnymi drogami, szuka znaków, naprowadzeń, a nie jednoznacznych wykładni, dlatego daje nam jedynie podpowiedzi – klucze zawarte w obrazach.

To bardzo różnorodne płótna. Patrząc od strony formalnej znajdziemy wiele podobieństw czy przywołań z wcześniejszych cykli malarza – rozrzucone tabletki, motywy zabawkowe, bohaterowie popkultury, przestrzenne napisy-hasła, codzienne przedmioty. Wszystko wykonane jak zawsze u Tomana, perfekcyjnie. Precyzja szczegółów, doskonałe odwzorowanie. Realistyczność w najwyższym stopniu, aż do granic zatarcia/utraty realności. Na płótnach odnajdziemy również szersze odwołania: do historii sztuki – jedna z prac jakby powtarza neonową realizację Bruce’a Naumana; do romantycznych motywów kwiatowych – zawieszona róża; czy odległych wspomnień filmowych – zamknięte żaluzją okno. Artysta łączy swoje wcześniejsze doświadczenia, a jednocześnie idzie dalej, buduje swoistą instalację malarską, bowiem część obrazów wyraźnie wchodzi ze sobą w dialog anektując przestrzeń pomiędzy. Zestawienie tak odmiennych prac jest ryzykowne. Jednak Toman nie boi się ryzyka, jak dobry gracz. Artysta wcześniej podejmował temat Las Vegas, dotykał zagadnienia kultury kasyna, której zasady przenoszą się na naszą codzienność. Zna pokusę łatwej wygranej i możliwość wielkiej porażki; zna wartość nieustannej adrenaliny.   

Kolekcję rozpoczyna portret Serge’a Gainsbourga – piewcy miłości fizycznej, cielesnej, seksualnej, towarzyszy mu portret Benedykta XIV głoszącego miłość czystą, duchową, boską, obok nich wielki napis „Love”. Toman odwołuje się do kilku źródeł kulturowych, korzysta z bogactwa współczesnego pomieszania tradycji. Nieustannie przeszukuje jej zasoby, ale i własne życie. Każda wystawa jest poszukiwaniem, poszukiwaniem, które tym razem oscyluje wokół miłości. To wieloznaczne, nieuchwytne uczucie, wymakające się logice, wielodyskursywne. Niektóre płótna odnoszą się do niej wprost, inne jedynie delikatnie dotykają tematu. Tytuł całości może sugerować współistnienie przeciwstawnych stanów – i tak, i nie, udawanie, grę. Obrazy są jak pogubione puzzle, z których już nie sposób ułożyć całości; jest ich za mało i za dużo równocześnie. Jak obrazów, wspomnień, pragnień w naszym życiu. Jak kulturowych znaczeń, powiązań i konotacji narosłych wokół miłości. Poświecenie i wyuzdanie, oddanie się i wycofanie; wojna i spokój; piekło i raj; cierpienie i radość; czystość i plugastwo; dążenie i zaniechanie działania.  Możemy mnożyć te przeciwstawne pary. Podobnie wokół niejednoznaczności miłości skupił się Roland Barthes. Francuski myśliciel zwraca uwagę na wielość figur obecnych w dyskursie miłosnym, często wykluczających się wzajemnie, zawsze trudnych. Analizuje również figurę „kocham cię”, także w relacji do „ja też” – jednak nie dopuszcza tutaj przeczenia, lecz zarazem zauważa: „jestem jednocześnie i sprzecznie, szczęśliwy i nieszczęśliwy (…) Ze zdarzenia z przygodą (z tym, co mi się przydarza) nie wychodzę ani jako zwycięzca, ani jako przegrany: jestem tragiczny.”3

Kolekcja artysty jest otwarta, zmienna, jak zmienne są koleje ludzkiego losu. Tworzymy jedynie fragmenty zbiorów, staramy się je układać, porządkować, nadawać sens. Jednak wiemy, że próby te są chwilowe i niedokończone. Zawsze niejednoznaczne, prawdopodobnie, dlatego kuszące.

Justyna Ryczek

1 S. Sontag, Miłośnik wulkanów, przekł. J. Anders, Warszawa 1997, s. 9

2 B. Frydryczak, Kolekcja – o poszukiwaniu zbioru, w: Muzeum sztuki od Luwru do Bilbao, red. M. Popczyk, Katowice 2006, s. 83

3 R. Barthes, Fragmenty dyskursu miłosnego, przekł. M. Bieńczyk, Warszawa 1999, s. 63

Strona główna » Archiwum » Wystawy » 2009 » Sławomir Toman, „Je t’aime… moi non plus”, 9.01.2009